Wywiad z Magdaleną Zimniak przy okazji premiery jej najnowszej książki "Jezioro cierni" i KONKURS!

Agnieszka Lingas-Łoniewska: Rozmawiamy przy okazji premiery Twojej czwartej powieści. Po „Szlaku”, „Willi”, „Pokoju Marty” czas na „Jezioro cierni”. Jak się czujesz, jako już doświadczona autorka?

Magdalena Zimniak: Nie czuję się jeszcze doświadczoną autorką, wciąż mam wrażenie, że jestem na początku drogi. Z jednej strony pisanie wypełnia znaczną część mojego życia, z drugiej zdaję sobie sprawę, jak wiele muszę się jeszcze nauczyć. To może stanowić pewien paradoks; uzależniłam się od tworzenia, ale złości mnie, że nie wszystko idzie gładko i nadal popełniam wiele błędów. Jeśli pytasz, jak się czuję przed premierą, odpowiem szczerze: boję się jak nie wiem co! Zaprzyjaźniłam się z bohaterami, przez okres pisania książki żyłam w ich świecie i teraz obawiam się, jak to zostanie przyjęte przez czytelników. Za każdym razem jest tak samo. Przy pierwszej książce się bałam, przy czwartej też się boję. Może tchórz jestem? Powiem więcej, teraz dochodzi strach, żeby nie zawieść czytelników, którzy mnie znają i mają pewne oczekiwania. Kiedy słyszę: „Nie mogę się doczekać" cieszę się, ale myślę sobie: a co będzie, jeśli zawiodę? 

ALŁ: To jest chyba taki zdrowy strach. Rozwijający i dający perspektywy. Czy pamiętasz wrażenia, jakie towarzyszyły ci przy debiucie? Kiedy to było?

Wywiad z Małgorzatą Wardą przy okazji premiery jej najnowszej powieści "Jak oddech".

Zapraszamy do lektury wywiadu z Małgorzatą Wardą, który przeprowadziła pisarka, Magdalena Zimniak.

MZ: Małgosiu, po lekturze Twoich książek „Nikt nie widział, nikt nie słyszał” i „Dziewczynka, która widziała zbyt wiele” długo jeszcze żyłam w ich świecie. Poruszasz w nich problemy bardzo trudne, jak krzywda dzieci, rozmaite odchylenia psychiczne czy przemoc. Tematyka wydaje się ciężka i przytłaczająca, a równocześnie Twoje powieści wciągają, ciężko je odłożyć zanim nie pozna się rozwiązania. Według mądrych definicji oscylują pomiędzy literaturą popularną a wysoką. Czy świadomie wybrałaś tak zwaną literaturę środka?

MW: Często przyrównuję tworzenie powieści do kręcenia filmu. Dla mnie mocna scena filmowa, w której na przykład giną ludzie, powinna odbywać się nie przy wysokich, nerwowych dźwiękach skrzypiec, ale przy hicie Rolling Stones. Połączenie dramatu z komercyjną, dobrą muzyką jest dla mnie idealne i w ten sam sposób staram się komponować moje powieści. Nigdy nie miałam ambicji, by sięgać gwiazd. Lubię komercyjne rzeczy, które jednak nie są przewidywalne i proste. Sama nie lubię ciężkich lektur i oraz takich, które są zbyt poważne i nadęte. Najlepiej mi się czyta o trudnych tematach, ale kiedy lektura jest tak napisana, że pochłaniam ją jednym tchem. Jeśli więc tak spostrzega się moje powieści, to bardzo się cieszę.

Wywiad z Mają Porczyńską - autorką "Heterezady"

 

Wywiad z Mają Porczyńską 

- autorką "Heterezady"

 

 

Maja Porczyńska, miłośniczka muzyki lat osiemdziesiątych, samochodów i kryminałów, interesująca się starożytnym Egiptem, zbiera aforyzmy, uwielbia dalekie podróże, filmy, rozmowy z przyjaciółmi i półwytrawne różowe wino. Jest tłumaczem przysięgłym języka niderlandzkiego, jej wzorem jest Ernest Hemingway, podziwia go za piękny, niepowtarzalny styl, wrażliwość i umiejętność wyrażania głębokich myśli w prosty sposób. Pisanie jest dla niej ujściem dla kłębiących się przemyśleń, wrażeń i doświadczeń, dla historii, którymi warto dzielić się z Czytelnikami. Jest źródłem radości, ale i zadumy. W 2007 roku ukazał się jej debiutancki zbiór opowiadań pt. „Bliżej, niż myślisz” (Wydawnictwo TELBIT). Nakładem wydawnictwa MWK na początku 2013 r. została wydana „Heterezada”.

 

Katarzyna Pessel: „Heterezada” jest już drugą książką w Twoim dorobku,  pierwszą był zbiór opowiadań „Bliżej, niż myślisz”. Czy tematyka tych tytułów ma punkt wspólny?

Maja Porczyńska: Te dwie pozycje różnią się przede wszystkim gatunkiem literackim. „Bliżej, niż myślisz” to zbiór 26 opowiadań, zaś „Heterezada” to powieść obyczajowa z wieloma bohaterami i wątkami pobocznymi. Jeśli miałabym podać jakiś wspólny mianownik, to chyba byłaby to warstwa psychologiczna postaci – lubię zgłębiać zakamarki psychiki ludzkiej, pokazywać wewnętrzną walkę bohaterów z ich ograniczeniami, przemyśleniami, zahamowaniami, obawami, całym wachlarzem emocji. Nie jest to jednak łopatologiczna psychoanaliza. Przedstawiam świat widziany oczami postaci, z którymi Czytelnik może się utożsamiać, nie oceniam ich zachowania, chociaż Blanka na przykład momentami bardzo mnie denerwowała swoim uporem, zaś Darek swoim niezdecydowaniem.

Wywiad z Marią Ulatowską, autorką m.in. "Kamienicy przy Kruczej"

Prezentujemy wywiad z Marią Ulatowską, który został przeprowadzony przez Natalię Lach i zamieszczony na portalu Stowarzyszenia Beit Lubsko.

Link do portalu: http://beit.lubsko.pl/publikacje/25-wywiad-z-maria-ulatowska

 

Autorka rozkochana w czytaniu. O miłości, już nie tej do czytania pisze… W najnowszym utworze „Kamienica przy Kruczej” pojawiają się piękne obrazy przedwojennej Warszawy, skomplikowane i trudne losy bohaterów oraz wątek nam najbliższy… Z Marią Ulatowską rozmawiałam o inspiracji, kreowaniu tożsamości bohaterów oraz motywie żydowskim w utworze. 

Natalia Lech: Skąd czerpała Pani inspiracje do zbudowania tak pięknego obrazu współżycia Polaków i Żydów w międzywojennej Warszawie?

Maria Ulatowska:Całe swoje życie czytam, różne książki. Nie dzieliłam ludzi na Żydów i nie-Żydów aż do momentu, w którym zaczęłam czytać takie książki np. jak „Dziennik Anny Frank”, która to lektura stała się dla mnie czymś w rodzaju „Chaty wuja Toma”. Jako dziecko nie mogłam zrozumieć, jak ludzie ludziom mogą zgotować taki los. Potem już zaczęłam rozumieć, że dla niektórych ludzi pojęcie Żyd jest pojęciem pejoratywnym. Dla mnie jednak – i dla mojej rodziny – pojęcie Żyd było pojęciem takim, jak Polak, Francuz, Niemiec, katolik, protestant, człowiek. I chciałam wierzyć, że są i tacy sąsiedzi, którym sąsiedztwo innego – człowieka właśnie – nie przeszkadza, z żadnej przyczyny, a już najmniej z przyczyn narodowościowych lub wyznaniowych.

Pisarze to leniwe stworzenia-wywiad z Michałem Solaninem

PISARZE TO LENIWE STWORZENIA

 

"Książki czyta się dla rozrywki, ewentualnie po to żeby zdobyć wiedzę, na pewno nie po to, żeby wyrywać atrakcyjne osobniki płci przeciwnej. Komuś chyba się ostro poprzestawiało pod deklem". O marynistyce, karaibskich i bałtyckich piratach, fantastyce, steampunku, politycznej poprawności i o tym czy w sieci warto promować czytelnictwo opowiada w wywiadzie Michał Solanin – jeden z niewielu polskich pisarzy, który łączy fantastykę z marynistyką, autor książek "Ostatni Nefilim", "Strażniczka Zastępu" i "Szaman z Port Royal" (otwierający cykl "Opowieści z Half Moon Cay").

 

Weronika Merst - Skąd wziął się pomysł na "Szamana z Port Royal"?

Michał Solanin - Pomysł na Szamana wziął się przede wszystkim z mojej fascynacji morzem, starymi żaglowcami i – ogólnie rzecz biorąc – kulturą i obyczajami dawnych żeglarzy. Poza tym marynistyka to był jeden z pierwszych gatunków literackich po jaki sięgnąłem kiedy już dorosłem do tego, żeby samemu wybierać lektury, czyli gdzieś we wczesnej podstawówce. Zaczytywałem się w książkach Stevensona czy Verne jako dzieciak, potem przyszła pora na bardziej dojrzałe rzeczy jak Melville czy Frederick Marryat. To wczesnomłodzieńcze zamiłowanie do opowieści marynistycznych gdzieś we mnie siedziało.

Wywiad z Magdaleną Kawką, zwyciężczynią I Festiwalu Literatury Kobiecej "Pióro i Pazur" w kategorii Pióro.

 

Do Siedlec jechała kilka godzin. Z dworca odebrano ją taksówką prosto na spotkanie czytelniczek z jurorkami i pisarkami nominowanymi do głównych nagród. Poprosiła jedynie o szklankę wody. Nie było czasu na poprawianie makijażu, zmianę podróżnego stroju. Tego wieczoru nie wiedziała jeszcze, że to właśnie jej powieść "Rzeka zimna" otrzyma następnego dnia Nagrodę Pióra.

Z poznańską pisarką Magdaleną Kawką, laureatką Festiwalu Literatury Kobiecej "Pióro i Pazur" rozmawia Mariola Zaczyńska.

 

* Podobno wiadomość, że "Rzeka zimna" jest nominowana do Nagrody Pióra była trochę jak grom z jasnego nieba.

- Myślałam nawet, że to żart.

* Nie wierzysz w siebie?!

- Zawsze jestem niedoinformowana, nigdy na bieżąco z informacjami internetowymi. Kiedy człowiek siedzi przy biurku i pisze, od czasu do czasu zerkając na las za oknem, to czasem ma wrażenie, że świat kończy się właśnie na tym lesie.  Nie miałam bladego pojęcia, że książka została nominowana! Ja w ogóle żyję trochę na obrzeżach świata, nie potrafię się promować, nie umiem zabiegać o zainteresowanie, dlatego byłam autentycznie zaskoczona, gdy dowiedziałam się, że chcą mi dawać jakieś nagrody! Jak to: mi? Przecież ja nikogo nie znam, nikt mnie nie zna, nigdzie się nie zgłaszałam!

* Nie wszystkie wydawnictwa informowały pisarki o zgłoszeniu ich powieści do konkursu, to fakt. Pamiętam jednak ten miły moment, gdy znalazłam cię na fejsbuku i poinformowałam o nominacji, pytając, czy przyjedziesz na Galę. I nigdy nie zapomnę twojej reakcji, która rozłożyła mnie na łopatki: "Ktoś naprawdę czyta moje książki?"...

- Przyjechałam do Siedlec z czystej ciekawości, ale też z szacunku dla czytelników. I, szczerze mówiąc, również po to, żeby jakiegoś czytelnika wreszcie zobaczyć na własne oczyJ.  Piszę te książki, niby wiem, że czytelnik to nie mityczna postać, ale to prawda, w głębi duszy byłam zaskoczona, że ktoś to jednak czyta i to na tyle namiętnie, żeby chcieć autorkę obdarowywać nagrodami. Bardzo przyjemne uczucie.

* To była jedna z pięciu nominacji do Nagrody Pióra, obok Hanny Kowalewskiej za "Przelot bocianów", Karoliny Wilczyńskiej za powieść "Ta druga", Jolanty Kwiatkowskiej za "Rozsypane wspomnienia" i Teresy Anny Aleksandrowicz za debiutanckie "Cudowne życie Staśka".

- Nie chcę, aby zabrzmiało to jak kokieteria, ale naprawdę nie liczyłam na wygraną i pewnie dlatego w trakcie ogłaszania werdyktu byłam całkiem rozluźniona. Niedaleko siedziała właśnie Hanna Kowalewska, pisarka uznana i kochana przez czytelników, więc jak mogłabym liczyć na główną nagrodę? Jedyne, co mnie zajmowało w tamtej chwili, to fakt, że mam na nogach buty na wysokiej szpilce i muszę uważać, żeby nie wywinąć w nich orła.

* Zanim zaczęłaś na dobre pisać, imałaś się różnych prac.

- Zmieniałam zajęcia jak rękawiczki! Ledwie coś zaczynałam, na horyzoncie pojawiały się ciekawsze, bardziej atrakcyjne opcje. Skakałam więc z kwiatka na kwiatek i nigdzie dłużej nie zagrzałam miejsca.

* Czyli...

- Miałam kwiaciarnię, małą agencję reklamową, byłam urzędnikiem stanu cywilnego, dziennikarką. Kiedyś pracowałam nawet przy komisji poborowej i to dopiero było doświadczenie, jedyne w swoim rodzaju.

* Nie mogę się nie uśmiechnąć :)))... Kiedy zaczęłaś pisać?

- Pisanie wzięło się właściwie z tego dziennikarstwa. Straszliwie męczyłam się z faktem, że muszę pisać na zamówienie, tak, jak sobie życzy zleceniodawca i zgodnie z kierunkiem pisma. Najczęściej były to magazyny dla rodziców, więc w kółko na tapecie były zupki i kupki, szczęście i miłość i różowy pokoik. Słowo „bachor” było zakazane.

* Przepraszam, ale znowu nie mogę się powstrzymać :)))...

- Postanowiłam więc pisać po swojemu, a jedynym sposobem na to było pisanie książek. I cieszę się, że zaczęłam dopiero niedawno, kiedy charakter nieco mi się zmienił, bo więcej dziś we mnie cierpliwości, spokoju, choć z systematycznością nadal mam kłopot.

* Zadebiutowałaś poradnikiem dla rodziców przedszkolaków „Przygody Kosmatka Kilkulatka”.

- Poradnik, który nie ma nic wspólnego z idealnym wizerunkiem rodzica. Następna była „Sztuka latania”, książka, którą dziś napisałabym zupełnie inaczej, ale do której mam sentyment, bo ona zbiera najcieplejsze oceny czytelników. To była taka radosna twórczość, kiedy człowiek nie nadąża z przyciskaniem klawiszy, nie bardzo dbając o efekt, a na końcu jest zachwycony tym, co stworzył. Opowieść o szukaniu swojej drogi, wbrew wszystkim i wszystkiemu, o słuchaniu siebie i o tym, że nie trzeba się bać ryzyka, bo najwyżej może się nam nie udać. Na etapie, na którym wtedy byłam, ta książka była mi potrzebna.

* Kolejna to „Alicja w krainie konieczności”.

- Powstała z rozpędu, bardzo szybko po „Sztuce latania”, a tytułowa Alicja stoi jak gdyby w opozycji do poprzedniej bohaterki. Po głębszym namyśle doszłam bowiem do wniosku, że większość kobiet jednak boi się podjąć to ryzyko, które jest niezbędne do realizacji marzeń.

* Ale ci się zmienia!

- Zauważ, że kobieta często zamyka się w świecie powinności,  poświęceń i nie umie o siebie zawalczyć. A nawet nie chce. Zapomina, co sprawia jej największą radość, nie lubi mówić ani myśleć o sobie.

* A "Rzeka zimna"...

- ... Tej książki nikt nie chciał wydać.

* ... ???

- Uznano, że jest za bardzo poplątana, pomieszane style, ni to kryminał, ni obyczaj i do tego nie kończy się klasycznym happy endem. Za dużo w niej smutku, zimna, a w ogóle to wiosną mogłaby się akcja rozgrywać...

* Jednak znalazł się wydawca, który się nie bał ryzyka. Miał intuicję, bo to ta powieść wygrała, a jury podkreślało, że nagradza wykraczanie poza schematy i konwencje... Co piszesz teraz?

- Na wydanie czekają dwie powieści: „Wyspa z mgły i kamienia” oraz „Cmentarna opowieść, czyli koniec wieczności”. Szczególnie ta druga jest mi bardzo bliska i śmiem twierdzić, że to najlepsze, co do tej pory udało mi się stworzyć, a rzadko bywam zadowolona z tego, co piszę. Obydwie ukażą się w tym roku.

* Czy jest coś, czego nie chciałabyś w swoim życiu powtórzyć?

- Wszystko bym powtórzyła!

* Zabrzmiało zdecydowanie.

- Gdyby nie to, co się wydarzyło i co przeżyłam – nie byłabym dziś tu, gdzie jestem, ani tym, kim lubię być. Wreszcie mam poczucie swojego miejsca, mam cudnego męża, dwoje dzieci i cały zwierzyniec w domu: koty, rybki, psa, a także, falami, myszy, ptaszki, zające i żaby – czyli to wszystko, co w ramach miłości przynoszą mi koty. Czasem z ogrodu przyjdzie ślimak, albo pająk wpadnie na chwilę. Na szczęście mam duży dom.

* Jesteś szczęśliwa...

- Jestem banalna aż do bólu.

* Gratuluję ci raz jeszcze Nagrody Pióra i powiem ci, że... to była prawdziwa przyjemność poznać cię osobiście. Dziękuję za rozmowę.

 

Magdalena Kawka prowadzi pisarskiego bloga: http://rozmowyprzywinie.blogspot.com/

 

 

 

 

Wywiad z Mariolą Zaczyńską przy okazji premiery jej najnowszej książki "Szkodliwy pakiet cnót"

Rozmowa Agnieszki Lingas-Łoniewskiej z Mariolą Zaczyńską. Jej nowa powieść "Szkodliwy pakiet cnót" ukazuje się w wydawnictwie Prószyński i S-ka.

 * Jesteś znana jako dziennikarka Tygodnika Siedleckiego, organizatorka Festiwalu Literatury Kobiecej „Pióro i Pazur”, pisarka, opiekunka niechcianych zwierząt, hodowca piesków rasy pomeranian. Kobieta - orkiestra.

- W orkiestrze ważne jest, aby wszystkie instrumenty harmonijnie brzmiały... i to jest dopiero sztuka! A mnie zdarza się basować, albo śpiewać cieniutkim głosem, oj, cieniutkim. Jak każdemu.

* Tak? Jakoś nie widać.

- Piętno "silnej kobiety", niestety. Nie lubię okazywać słabości, nie płaczę publicznie, choćby w środku żal wiązał trzewia w pętelkę. Paskudna przypadłość.  Tak się zastanawiam nawet, czy kruchym kobietkom, wdzięcznie ocierającym łzy na męskim ramieniu, jest łatwiej... Niby predyspozycje mam, ale za cholerę nie wykrzesam z siebie szlochu, gdy ktoś patrzy! Pech.

* Predyspozycje? Chodzi o wzrost "nikczemny"?

- No bo to tak ładnie by wyglądało: nieduża kobietka, z wewnętrznym ciepłem, wzruszająca się do łez. Lubię takie! A do mnie ludzie mówią z rozczarowaniem: "Myślałem, że pani jest większa!". Zdarzyło mi się to wielokrotnie, zawsze, gdy ktoś znał mnie już z mojej pracy dziennikarskiej, a dopiero potem zobaczył na żywo.

* Jak godzisz te wszystkie obowiązki? A może to nie obowiązki, tylko pasje?

- Większość moich pasji przeradza się w obowiązki, chyba na zasadzie "robota kocha głupiego".  Tak jest, chociażby,  ze zwierzętami. Walczę o poprawę ich losu, pomagam, jak tylko mogę, w efekcie na moim ranczu mieszka już 17 psów i 8 kotów.  Większość z  nich to zwierzęta po przejściach, okaleczone fizycznie lub psychicznie. Nie muszę tłumaczyć, jaki to obowiązek. Podobnie jest z pisaniem, prawdziwą pasją. Jako dziennikarz mam masę obowiązków, jako pisarka również. Ale uważa się za szczęściarę, bo nie każdy przecież może połączyć swoje pasje z wykonywanym zawodem.

Wywiad z Ewą Bauer, autorką "Kruchości jutra" (Szara Godzina) oraz KONKURS!

 Ewa Bauer, prawniczka, pasjonująca się psychologią. Ma na swoim koncie powieść „W nadziei na lepsze jutro”. Teraz ukazała się jej kolejna książka „Kruchość jutra”. Czy znowu porusza w niej trudne tematy? Zdradę, miłość, kłamstwa, trudności w komunikacji międzyludzkiej?

Agnieszka Lingas-Łoniewska: Ewo, opowiedz Czytelnikom o czym jest twoja najnowsza powieść, „Kruchość jutra”?

Ewa Bauer: Najkrócej mówiąc: o życiu. I o tym wszystkim, co wymieniłaś. Pokazuję, że każdy może się mylić, niewłaściwie oceniać sytuację. Emocje potrafią zaburzyć obraz rzeczywistości.

AL.: Dlaczego skupiasz się na zawiłościach ludzkiej natury? To może być ciężkie w odbiorze?

EB.: Dla zwolenników literatury rozrywkowej, rzeczywiście moje powieści mogą być ciężkie w odbiorze. A to dlatego, że staram się pokazywać życie takie jakie jest, a nie takie jak byśmy chcieli je widzieć. Staram się pobudzać do refleksji, pokazywać ludziom, że nic nie jest czarne albo białe. Nie oceniam swoich bohaterów, to pozostawiam czytelnikom. Wiele osób odnajduje siebie w moich postaciach, a to również może być nieprzyjemne. Jak napisał kiedyś jeden z czytelników odnośnie „W nadziei na lepsze jutro”: bohaterowie […] są jak lustra. Lustra, w których każdy z nas może się przejrzeć […].Prawda niestety jest bardziej gorzka niż słodka…