"Dziewczynka z balonikami" Rozdział 5 Agnieszka Turzyniecka

Dziewczynka z balonikami

Rozdział 5

 

Gabinet psychologa jest na parterze. Podłużny pokój z biurkiem i fotelami wygląda jak biuro. Na ścianie wiszą zdjęcia kobiety z niemowlęciem. Siadamy przy maleńkim stoliczku, na którym leży talerzyk z ciastkami. Barbian częstuje mnie. Obok słodyczy czeka paczka chusteczek higienicznych. To pewnie prewencyjnie. Ale ja się na pewno nie rozbeczę, ja nie z takich. Trochę się boję. Nie lubię wybebeszenia - tak kojarzy mi się psychoterapia. Nigdy żadnej nie miałam, więc nie wiem, czego się spodziewać. Barbian bierze notes i uśmiecha się do mnie przyjaźnie. Ma może trzydzieści pięć lat. Te zdjęcia na ścianie, to pewnie jego żona. Następny szczęśliwiec, którego bym rozwaliła kałachem. Bo nikt nie ma prawa być szczęśliwym, jeśli ja nie jestem. Wiem, to egoistyczne, ale co z tego? Świat jest brutalny, nie ma sentymentów. Nade mną się nikt nie pochyli, zresztą nawet bym nie chciała. Dlaczego ja miałabym się litować nad kimś? Taki dupek, ma dobrą pracę, w domu czeka żonka, skończył studia, sam cukier i miód. Nienawidzę takich ludzi. Wyprasowana koszulka, ogolona gębusia, aż się rzygać chce. Co on może wiedzieć? On nie ma pojęcia, przez co przechodzę. Ale czy mi się podoba czy nie, muszę się na niego zdać. On ma mi pomóc. Ma machnąć czarodziejską różdżką i sprawić, że moje problemy znikną.
- Jak się pani dzisiaj czuje?
- Tak jak zawsze. Beznadziejnie.
- Może pani sprecyzować?
Nie wiem co odpowiedzieć. Jak ja się właściwie czuję? Jakbym miała namalować stan moich emocji, to namalowałabym bagno. I błoto. Czarne i smoliste. Jak to ubrać w słowa?
- Co takiego jest beznadziejne? - Barbian widzi moje zmieszanie.
- Wszystko. Wszystko jest bez sensu. Wie pan, ja nie jestem dobra w gadaniu. Zdecydowanie lepiej wychodzi mi pisanie.
- Pani się tu zgłosiła sama? - notuje coś w zeszycie.
- Tak.
- Co panią do tego skłoniło?
- Poczucie, że to ostatnia szansa.
- Na co?


Zastanowiłam się.
- Na życie. Ostatnie tygodnie spędziłam w łóżku. W końcu stanęłam przed wyborem: albo sobie walnę w łeb, albo pozwolę sobie pomóc. Wiedziałam już, że sama sobie nie poradzę. I oto jestem.
Opowiedziałam mu jak wyglądały ostatnie miesiące mojego życia. Słuchał, nie przerywał. Podobało mi się, że umiał słuchać. Kiedy skończyłam, zanotował coś i spytał:
- Więc stany depresyjne zaczęły się w lato. Czy były poprzedzone jakimś większym wydarzeniem?
- Tak i nie. W marcu zostawił mnie chłopak.
- Niech mi pani o tym opowie.
- Powiedział, że odchodzi. Nie będę opowiadać o naszym związku, to nie ma znaczenia. Ważne było to, co stało się po zerwaniu. Poszłam do domu. Nie płakałam. Choć czułam, jak serce mi się rwie na pół, to nie uroniłam ani jednej łzy. Całą noc myślałam. Poszłam spać o piątej nad ranem. Obudziłam się o dziewiątej i byłam nowym człowiekiem. Czułam niesamowity przypływ siły, chciało mi się śmiać i tańczyć. To, co się stało, nie miało już żadnego znaczenia. Mogłam przenosić góry.
- Ile czasu ten stan się utrzymał?
- Jakieś dwa miesiące.
- Proszę opowiedzieć, jak te dwa miesiące wyglądały.
Wzięłam głęboki oddech:
- Najpierw zapomniałam jeść. Nie czułam łaknienia. Po tygodniu sobie dopiero o tym przypomniałam. Potem jadłam już tylko na rozsądek, może dwie kanapki dziennie. Za to piłam jak szalona, bynajmniej nie wodę. Pochłaniałam ogromne ilości alkoholu, jak na mnie. Butelka wina i kilka piw dziennie. Ale nie byłam pijana. To zadziwiające, wie pan, ja właściwie mam słabą głowę, a byłam zupełnie trzeźwa.
- Bo w manii może się bardzo podnieść poziom adrenaliny, pewnie dlatego nie czuła pani upojenia. Proszę kontynuować.
- Potrafiłam iść do pracy po całej flaszce wina, przechodziło mi przez palce tysiące euro i nawet nie miałam manka w kasie. Byłam rozpromieniona, nawet moja twarz wyglądała inaczej. Nie rozpoznawałam się w lusterku. Tańczyłam, śpiewałam, pisałam opowiadania w mistrzowskim tempie. Czułam się bardzo kreatywna. To było niesamowite. Tęsknię za tym. Tak powinno być zawsze. Podrywałam obcych facetów, co też było niebywałe, bo jestem nieśmiała. W końcu koledzy z pracy coś zauważyli. Pytali, czemu się tak zmieniłam, czy się czasem nie zakochałam. Szef poprosił mnie na rozmowę. Pytał, czy biorę narkotyki. Była też druga strona - zrobiłam się bardzo kłótliwa, wręcz awanturnicza. Nigdy w życiu nie byłam tak pewna siebie. Nie potrzebowałam nikogo, byłam samowystarczalna. Przez pierwszy tydzień prawie wcale nie spałam, potem góra po trzy godziny dziennie. Nie, nie byłam senna, tryskałam energią.
- Czy czuła pani przymus do wykonywania czegoś, na przykład do robienia zakupów?
- Nie.
- To mogę panią pocieszyć - jest pani wyjątkiem, tak bardzo często objawia się mania. Ludzie wpadają w szał kupowania, potem euforia mija i budzą się bez grosza i z długami. Niektórzy mają tak silne manie, że nie potrafią nawet powiedzieć, jak się nazywają. Mania to rodzaj psychozy o różnym nasileniu. Zazwyczaj z wiekiem jest coraz gorzej.
- Czy to znaczy, że kiedyś też tak mogę mieć, wpaść w szał zakupów?
- To i gorzej. Ale jeśli będzie pani brała leki, to do tego nie dojdzie. Czy takie euforyczne fazy zdarzały się wcześniej?
- Wie pan, ja sobie z tego nigdy nie zdawałam sprawy, ale teraz jak pomyślę... Pierwszy raz to było przed maturą. Wtedy też rozczarował mnie chłopak. Ale to uczucie jeszcze nie było tak silne jak ostatnio. Miałam dużo energii i wykorzystałam ją do nauki. Nie byłam nigdy dobrą uczennicą, miałam tylko piątki z polskiego i z niemieckiego, reszta mierne i tróje. Ale na parę tygodni przed maturą dostałam tej niesamowitej energii i uczyłam się dzień i noc. W efekcie zdałam na samych piątkach. Ten stan powrócił dwa lata później, kiedy byłam już w Luksemburgu.
- Była pani w Luksemburgu?
- Tak, jeszcze przed studiami. Mieszkałam tam trzy lata. I poznałam mojego pierwszego chłopaka. Po roku znajomości zdradził mnie. Dowiedziałam się o tym i znów na drugi dzień byłam jak nowa - wpadłam w euforię, jak to pan mówi. On wtedy przyszedł do mnie. Pobiłam go, choć z natury nie jestem agresywna. I to nie otwartą ręką, tylko pięściami - solidnie. Klęłam jak szewc, rzucałam przedmiotami, a na koniec wyrzuciłam go z domu. I znowu miałam to poczucie, że nikogo nie potrzebuję. Ale ta ostatnia euforia, ta zeszłoroczna, przebiła poprzednie. Była dużo bardziej intensywna.
- I tu potwierdza się to, co pani powiedziałem - z wiekiem robi się coraz gorzej. Niech pani sobie spróbuje przypomnieć, jak się pani czuła po ustąpieniu euforii.
- Początkowo dziwnie - tak jakoś apatycznie. Niby normalnie, ale jak pusta lalka. Bez emocji. Potem przychodziła depresja. Z tego co pamiętam, zawsze przychodziła.
- Zastanawiam się nad tym, że mania była zawsze wywołana rozczarowaniem sercowym. Możliwe, że podświadomie zbudowała pani taki system obronny.
- Tak pan myśli? To co, mam się nigdy więcej nie zakochać?
- Tego nie powiedziałem. Odpowiedzią są leki i terapia.
Leki i terapia. To brzmi tak prosto. Resztę dnia nie mogę już myśleć o niczym innym. Czy to możliwe, że sama zbudowałam taki mur, by obronić się przed zranieniem?

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież