Mariusz Sieniewicz "Walizki hipochondryka" (Znak)

Mariusz Sieniewicz nie jest nowicjuszem na literackim polu. Ma w dorobku już sześć powieści (z „Walizkami hipochondryka” włącznie) oraz zbiór opowiadań. Jego utwory stały się podstawą teatralnych spektakli. Otrzymał nominację do Paszportu „Polityki” i do Nagrody Literackiej Nike, a także wyróżnienie Trójkowym Znakiem Jakości Programu III Polskiego Radia i Nagrodę Literacką Warmii i Mazur za rok 2010. Z jego twórczością po raz pierwszy spotkałam się dopiero teraz, podczas lektury „Walizek hipochondryka” i przyznam, że był to dość ciężki bagaż. Na przemian – czasami ta powieść bardzo mi się podobała, zaskakując konceptem i metaforami, a momentami nie mogłam jej znieść z racji smętnego gadulstwa głównego bohatera, a zarazem narratora: Emila Śledziennika. Od razu rzuca się w oczy tzw. mówiące nazwisko, oznaczające człowieka ciągle niezadowolonego, wmawiającego sobie choroby, tytułowego hipochondryka. 

Narzekanie i upodobanie do rozprawiania o dolegliwościach oraz skłonność do rozpamiętywania przeszłości to niemal polskie cechy narodowe.  Sieniewicz „wziął je na widelec” kreując oniryczno-groteskową opowieść, w której  wiele się dzieje na przekór „strażnikom realizmu”, jawa miesza się ze snem, wspomnienia ze zmyśleniami, a nad tym wszystkim panują ketanolowo-dolarganowe wizje. Całość ma formę monologu wygłaszanego przez bohatera, czy raczej antybohatera, do ukochanej, którą  nazywa „cudowną kapłanką”, „galaktycznym piecykiem”, „napoleonką heroinową”. Emil jest sfrustrowanym, niespełnionym pisarzem, który przekroczył rubikon czterdziestki, fatalistą, uważającym, że „szklanka jest nie tylko do połowy, ale w 3/4 pusta”. 

Z powodu kamieni nerkowych znalazł się w szpitalu, gdzie czeka go operacja. Tam spotyka kalekiego pana Władka, zwanego Kadłubkiem, który oprócz charakterystycznej mowy, ma specyficzne tezy i poglądy, którymi zanudza współtowarzysza w sali. Tam też grasuje banda handlująca nielegalnie środkami przeciwbólowymi i narkotykami, zawiązuje się wśród pacjentów spisek i plan „dywersji”. Emil opowiada ukochanej o tym, co rozgrywa się wokół niego, ale też snuje wspomnienia i rozmaite dygresje.

Bezpośrednio mowa o tym, że tytułowe walizki to wspomnienia. „Szpital jest specyficzną formą podróży: im dłużej leżysz, tym bardziej oddalasz się od świata na zewnątrz, tym częściej przekraczasz własne ciało, raz po raz przekraczając zarazem granice pamięci. Warto mieć jak najwięcej bagaży, nawet pozornie nieistotne wspomnienie może się przydać, bo nie wiadomo, ile potrwa podróż.” (s. 23-24). Sieniewicz poprzez postać Emila i innych bohaterów szpitalnej egzystencji ukazał studium frustracji i samotności, gorzką diagnozę społeczną, rozrachunek z  polskością, martyrologią, katolicyzmem. 

„Walizki hipochondryka” to taka „spowiedź pacjenta wieku”, sentymentalna podróż w czasie od dzieciństwa po teraźniejszość, od beztroskich dni po pełne bólu chwile, przez zmiany historyczne i społeczne, od wielkich nadziei po rozczarowania i stracone złudzenia. Autor wykorzystał iście barokowe metafory, zaskakujące, ale trafne skojarzenia, nieraz mocno kontrowersyjne (np. Jezus z twarzą Adriena Brody). Sprawnie posłużył się ironią i groteską,  wprowadził warstwę metaliteracką, zapewne dołożył także coś autobiograficznego.

 Na pewno nie jest to powieść dla wszystkich, albowiem nie każdemu odpowiada proza, w której więcej dzieje się w warstwie narracyjnej, językowej niż fabularnej. Tu „słupy graniczne między snem a jawą, między majakiem a realnością” nie są ściśle wytyczone, a „pamięć ma siostrę bliźniaczkę – konfabulację”(s. 265). Sieniewicz nie proponuje lektury łatwej i przyjemnej, za to serwuje tekst gęsty od znaczeń, przy którym czytelnik nieraz się uśmiechnie, ale na koniec zamyśli , wręcz zasępi nad ludzką egzystencją i własnym bagażem.

 

Dodaj komentarz


Kod antyspamowy
Odśwież